Burza.

Jerzy Szyszko
Autor

płk Edward Gierasimczyk - Zjazd 1986 r.

płk Edward Gierasimczyk - zjazd absolwentów w 1986 roku



Nasz Komendant -
pułkownik Edward Gierasimczyk


Gdy ktoś mówił - Nasz Komendant -
głos przybierał ciepłe brzmienie,
szeregowy, kapral, sierżant,
miał to samo zabarwienie.

To szacunek naturalny,
niczym nie był wymuszony,
z serca, z duszy, unikalny,
jak dla ojca przeznaczony.

To relacja obopólna -
ciepłe były Jego słowa,
powstawała więź szczególna,
którą ego swym budował.

To się łatwo wyczuwało,
Jego troskę i szacunek
i się często wydawało,
że ojcowską trąca strunę.

Jak to wcześniej już pisałem,
kochał swoich podchorążych,
ja tak właśnie odczuwałem -
choć miał tylu i tak różnych.

Myśmy także Go kochali
i byliśmy zawstydzeni,
gdyśmy czasem podpadali
i naprawdę tym zmartwieni.

To odczucie zawiedzenia,
wstyd, zachwiane zaufanie,
lecz był czas do naprawienia -
honorowe to zadanie.

Nigdy nie przekreślał z góry,
dawał szansę do poprawy,
nie chciał karać z "grubej rury"
i nie wyolbrzymiał sprawy.

Dar miał wielki wybaczania,
był jak ojciec, On w nas wierzył,
jeśli czegoś nam zabraniał,
to dla dobra nas - żołnierzy.

Był nam tarczą, drogowskazem,
wzorem do naśladowania,
pewnie miał gdzieś jakąś skazę -
nie zmniejszało to uznania.

Grzeczność, spokój i kultura -
dawał nam do zrozumienia,
że się chamstwem nic nie wskóra -
dobry przykład ludzi zmienia.

A pogodnym był człowiekiem,
spokój swój rozsiewał wkoło
i nie zgorzkniał wcale z wiekiem,
wciąż uśmiechał się wesoło.

Czasem groźny - dla pozoru,
gdy Go coś zdenerwowało,
lecz poczucie miał humoru,
to się wszystkim podobało.

Sztabu w święta i po pracy,
wartownicy pilnowali,
lecz zdarzali się i tacy,
co w dzień wolny pracowali.

Sam Komendant też przychodził,
na spacerek zasłużony,
pies bez smyczy Go prowadził,
jego Fafik ulubiony.

Tak w pamięci pozostało,
od nas dostał taką ksywę,
Fafik, to nam pasowało,
lecz czy imię jest prawdziwe?

Sympatyczna mała psinka,
co pilnował pana swego,
był ruchliwy, jak sprężynka,
szczekał tylko na obcego.

...
...


Gdy szli koło wartownika,
z obowiązku też zaszczekał -
a Komendant do Fafika -
lepiej żebyś stąd uciekał.

Bo wartownik nietykalny,
strzelać umie, możesz wierzyć,
jesteś tak nieobliczalny,
to niegrzecznie zęby szczerzyć.

Tak tłumaczył psu cierpliwie,
potem spytał czy zrozumiał,
brzmiało to tak urokliwie,
że aż się wartownik zdumiał.

To komicznie wyglądało,
jak powagę tu zachować? -
bo się śmiać nie wypadało,
a nie było gdzie się schować.

Lecz Komendant to rozumiał -
nie przejmujcie się tym wcale -
zawsze się zachować umiał -
wziął Fafika, poszedł dalej.

Podchorąży, nasz kolega,
miał zdolności zmiany głosu,
euforii nie ulegał,
wolał mieć ją bez rozgłosu.

W ścisłym gronie, ot tak w żartach,
sztuką swą się popisywał,
naśladował Komendanta,
lecz z tym raczej się ukrywał.

Gdy koledzy się nudzili,
ci, co sekret jego znali,
pewien żarcik wymyślili,
lecz wpierw "grunt" przygotowali.

Tak czasami się zdarzało,
gdy był w sztabie pracy nawał,
wielu dłużej pracowało
i Komendant też zostawał.

Wciąż koledzy to śledzili -
wreszcie dobra sytuacja -
na stołówkę zadzwonili,
będzie heca, konsternacja.

A tam się dyżurny zgłasza -
szefa kuchni mi tu dajcie -
słychać kroki - dobra nasza -
biegnie, panie Komendancie.

Zameldował się służbiście -
jestem w sztabie z pieskiem, wiecie,
macie kości? - oczywiście -
takie drobne, rozumiecie.

Zaraz je przygotujemy,
będą kości co się zowie,
grubsze, większe potłuczemy,
niechaj gryzie je na zdrowie.

My przez okna filujemy,
co się będzie dalej działo?
A koledze winszujemy,
świetnie ci się to udało.

Już dyżurny gna w pośpiechu,
z miski para bucha w pędzie,
wpadł do sztabu - koniec śmiechu,
no i co to teraz będzie?

Czekaliśmy w wielkim stresie -
wyszedł - nie był wyrzucony,
miski z kośćmi też nie niesie -
jakby nieco wystraszony.

Wszyscy bardzo są ciekawi,
jak Komendant się zachował?
Czy ten "prezent" Go rozbawił?
Jak zdarzenie potraktował?

...
...


Trzeba było się dowiedzieć,
lecz czy warto ryzykować,
może lepiej cicho siedzieć -
aby wilka nie wywołać.

Wtedy wykombinowali,
że widzieli go z tą michą -
gdzieś z nią pędził? - zapytali -
widzieliście, niech to licho!

Tu się jakieś jaja dzieją,
a nikt nie wie o co chodzi,
ze mnie się kucharki śmieją -
co to wreszcie mnie obchodzi.

Oczywiście, był zdumiony,
bo skąd wziął się "prezent" taki,
za to Fafik zachwycony,
to dla niego te przysmaki.

Za Fafika podziękował -
no, szef kuchni się postarał,
tak po ludzku się zachował -
niespodzianka się udała.

Dzięki żartom, wygłupianiu,
było trochę też emocji,
to pomogło nam w przetrwaniu
i dotarciu do promocji.

Po promocji nowe życie,
lecz wspomnienia pozostały,
w wirze zajęć, szkoleń, ćwiczeń,
często humor poprawiały.

Upłynęło lat piętnaście,
zjazd nasz pierwszy się odbywał,
a Komendant uroczyście,
razem z nami go przeżywał.

Jakże cieszył się spotkaniem -
moi chłopcy mnie kochają,
to w mym sercu pozostanie,
oni o mnie pamiętają.

Kiedy znów po pięciu latach
delegaci Go prosili -
nie przyjadę, moja strata,
jestem chory moi mili.

Chłopcy moi ukochani,
tęskni do was moja dusza,
wspominajcie mnie czasami.
Na mnie czeka droga dłuższa.

Tak się stało niezadługo,
poszła wieść po absolwentach -
by z ostatnią być posługą,
dla mnie była to rzecz święta.

Absolwentów były tłumy,
oni Go nie zapomnieli -
szkoda, cmentarz nie był z gumy,
wszyscy cześć Mu oddać chcieli.

To jak zjazd roczników wszystkich,
z całej Polski się zjechali,
bo był dla nich wszystkich bliski,
z wielkim smutkiem Go żegnali.

Takie tłumy poświadczały,
jakim się szacunkiem cieszył,
nam wspomnienia pozostały
o Tym, który tak w nas wierzył.



A tak naprawdę piesek wabił się Kuba.



Aktualizacja strony: 12 grudnia 2014 r.


© 2007 - 2014 Absolwent WSOWŁ promocji 1971 roku Marian Więckowski