Defilada 25-lecia PRL

Drugi rok już kończyliśmy,
służba jakoś nam płynęła,
lecz zadanie dostaliśmy
i mordęga się zaczęła.

Lat dwadzieścia pięć zleciało
od Ojczyzny wyzwolenia,
wyróżnienie nas spotkało,
za wyniki wyszkolenia.

Bo z okazji tej rocznicy,
miała wielka być parada,
wielu gości z zagranicy
i wojskowa defilada.

Misję szkole powierzono,
polityczną, honorową,
a nasz rocznik wyznaczono
na kompanię sztandarową.

Historyczne to sztandary
i w muzeum spoczywały,
tam nudziły się bez miary,
więc je chętnie opuszczały.

Znów na wietrze się rozwiną
i historii bieg zobaczą,
bo ten naród nie zaginął
i dla niego wiele znaczą.

A wraz z tymi sztandarami
wspomni się oręża chwała,
jak to w walkach z zaborcami,
polska krew się często lała.

By się dobrze przygotować
i wykonać cel zadania,
trzeba krok i szyk trenować,
także ręce do dźwigania.

Ćwiczyliśmy z atrapami,
które dla nas sporządzono,
by zabytek się nie splamił
to go kocem zastąpiono.

Drzewce były standardowe,
przekrój, długość zachowały,
nawet orły w nich stalowe
aby wagę swoją miały.

One bardzo nam ciążyły,
w pierwszych próbach ręce mdlały,
po treningach się wzmocniły
i już krzepko je trzymały.

Przełożeni oceniali
i selekcja ciągle trwała -
z dwóch kompanii wybierali,
aż się jedna sformowała.

Liczył stan jej osobowy
podchorążych stu dwudziestu,
w tym czterdziestu sztandarowych,
a w rezerwie kilkunastu.

To na wszelkie złe układy -
gdyby komuś coś się stało,
by nie zepsuć defilady
niesprawnego się zmieniało.

I treningi się zaczęły
tej kompanii doborowej,
strugi potu z nas płynęły,
sprawdzian siły był - duchowej.

A w programie marsz i stanie,
w dzień i w nocy, w upał, słotę
i sztandarów pochylanie -
w świątek, piątek i w sobotę.

Na betonie ćwiczyliśmy,
czasem plac był koszarowy,
do Modlina jeździliśmy
na nieczynny pas startowy.

Letni żar i pas lotniska
to warunki ekstremalne,
gdy je poznaliśmy z bliska,
wtedy stały się normalne.

Trzeba wiele odporności,
by w ten beton tłuc codziennie,
choć nas kierat taki złościł,
radziliśmy sobie dzielnie.

Jak się wkrótce okazało,
to preludium było sztuki,
na Okęcie nas wysłano,
by pogłębiać tam nauki.

Na lotnisku nas witały
puste pasy betonowe,
samoloty ogłuszały,
w tle miasteczko namiotowe.

W nim z dnia na dzień zamieszkało
wojska piętnaście tysięcy,
a z obsługą i obstawą
było nas z pewnością więcej.

To ogromne zgrupowanie,
gdzie ćwiczono jak na scenie,
oprócz marszu współdziałanie,
sztabów, służb - zaopatrzenie.

Początkowo nas budziły
głośne starty, lądowania,
tyle huku tym czyniły,
że nie było nam do spania.

Gdy dzień cały w tym upale
intensywnie ćwiczyliśmy,
w nocy huk nie wadził wcale
i kamiennym snem spaliśmy.

Stwardnieliśmy niczym skała,
jak ci z aren gladiatorzy,
każdy wszystko z siebie dawał,
swym wysiłkiem całość tworzył.

Jak twór jeden działaliśmy,
choć się z wielu części składał,
setki razy ćwiczyliśmy
co scenariusz podpowiadał.

O pomyłce nie ma mowy,
każdy jak automat chodził,
jakby odruch warunkowy
w świadomości się narodził.

Szliśmy niemal doskonale,
noga, krycie i równanie,
a najgorszy w tym upale
nie był pot, nie marsz, lecz stanie.

Pierwsza próba, Plac Defilad,
ustawienie ćwiczyliśmy,
czekaliśmy na ten wyjazd -
do południa tam staliśmy.

Były inne pododdziały,
nikt nikomu nie zazdrościł,
bo tak samo w słońcu stały,
sprawdzian był wytrzymałości.

Omdlewali co niektórzy,
a najczęściej marynarze,
miejski klimat im nie służył,
nie przywykli stać stać w tym skwarze.

Lepiej wyszła próba druga,
za dni kilka się odbyła,
było chłodniej, wręcz szaruga,
taka aura nas cieszyła.

I czas próby generalnej,
na wyjściowo - a sztandary? -
te zabytki muzealne
odmieniły dzień swój szary.

Łopotały w słońcu, wietrze,
rozkoszując się swobodą,
bo przed nimi jutro lepsze,
znów zabłysną swą urodą.

Czas to był pamiętny wielce,
historyczna rzecz się stała,
mocniej biło każde serce,
ludzkość kosmos zdobywała.

Gdy Apollo jedenaście
na księżycu wylądował,
cały obóz uroczyście
wydarzenie to świętował.

Wielki namiot, w nim świetlica,
ciasno, wielkie poruszenie,
bo transmisja wprost z księżyca,
nie liczyło się zmęczenie.

Wszyscy z troską i skupieniem,
z tchem zapartym oglądali,
bili brawo ze wzruszeniem,
gdy szczęśliwie lądowali.

Kiedy Armstrong wyszedł z luku,
stopę w srebrny pył zanurzył,
wielki aplauz braw i krzyków,
dumę w sercach nam poruszył.

I się stała chwila wielka
kiedy zdanie to wygłosił,
"to jest mały krok człowieka,
ale wielki krok ludzkości".

Potem flagę umocował,
tak dziękował narodowi,
dziarsko jej zasalutował,
jako jego symbolowi.

Gdy wracali do rakiety,
wbili w grunt tabliczkę trwałą,
napis na niej był wyryty
co określał ludzkość całą.

Tu, w tym miejscu ludzie z ziemi,
stopę swoją postawili,
ci co znajdą, by wiedzieli,
że w pokoju tu przybyli.

Ale wróćmy już z księżyca,
jutro nasza defilada,
za rok będzie ta rocznica
dwóm zdarzeniom odpowiadać.

Już od świtu ruch w obozie,
wreszcie dzisiaj to się skończy,
różowiały ranne zorze,
dzień zwiastując nam gorący.

Dano buty nam z ćwiekami
beton drżał od nich w posadzie,
bo my z tymi sztandarami
pierwsi szliśmy w defiladzie.

Musieliśmy trochę czekać,
na pozycjach gdzieś wyjściowych,
lecz nie było co narzekać,
bo nas witał tłum ciekawych.

Poszczególne pododdziały
miały miejsca wyznaczone,
w gotowości wszystkie stały,
również tłumem otoczone.

My staliśmy nieco z boku,
w okolicach gdzieś Królewskiej,
ale sądząc po widoku,
chyba bliżej Świętokrzyskiej.

To sztandary tak działały,
że byliśmy oblężeni,
one tłumy przyciągały -
wszyscy byli zaskoczeni.

Ludzie bardzo się dziwili -
te sztandary w defiladzie? -
ze wzruszeniem się nie kryli,
czy możliwe?- w tym układzie?

W pewnej chwili jakaś pani,
rozpłakała się jak dziecko,
to ten sztandar, właśnie pod nim,
dziadek butę bił niemiecką.

Walczył pod Monte Cassino,
szlak bojowy przeszedł cały,
ale w kraju gdzieś zaginął,
to jest sztandar jego chwały.

Pozwolicie - Wielki Boże,
by ten sztandar dziadka mego,
ucałować chociaż w rożek,
tak cześć oddać duszy jego.

I uklękła z nabożeństwem,
róg sztandaru całowała,
ci co szli z honorem, męstwem,
niech im będzie wieczna chwała.

Wszyscy bardzo się wzruszyli,
atmosfera pojednania,
braw i pochwał nie szczędzili,
lecz już pora jest rozstania.

Pododdziały maszerują,
Plac Defilad wszystkich celem,
sprawnie miejsca swe zajmują,
bo już czasu jest niewiele.

Ceremonie się zaczęły,
przegląd szyków, powitanie,
potem salwy gdzieś gruchnęły
i do ludu przemawianie.

Słońce praży, my stoimy,
ani wiatru, ani cienia,
więc minuty wręcz liczymy,
kiedy koniec przemówienia.

Jakoś to wytrzymaliśmy,
po to było trenowanie,
doskonale wiedzieliśmy,
że "dopiecze" nam to stanie.

Wreszcie koniec, jest komenda,
szyk marszowy się ustawia,
my na czele, gra orkiestra,
marsza rytm nas w amok wprawia.

Jak do walki wręcz idziemy,
"Warszawianką" prowadzeni
teraz kunszt swój pokażemy,
a publiczność nas oceni.

Każdy zdawał sobie sprawę,
że dać z siebie musi wszystko,
nadszedł czas, by zyskać sławę,
a trybuna jest już blisko.

I nieśliśmy pełni wiary,
te symbole z naszą chwałą,
pochyliły się sztandary
nad historią naszą krwawą.

Brawa zewsząd się sypnęły,
a my jak na skrzydłach szliśmy,
wielu ludziom łzy płynęły
i sympatię ich czuliśmy.

Te oklaski niemilknące
sił nam ciągle dodawały,
a my szliśmy dumni, grzmiący,
wdzięczni widzom za pochwały.

Nie na marne pot przelany,
pył nieważny z płyt lotniska,
nie żal nocy nieprzespanych
dla takiego widowiska.

Aż huczało od wiwatów,
było spocznij, lecz my szliśmy
nie zmniejszając nic obrotów,
tak za brawa płaciliśmy.

Większy aplauz, noga wyżej,
ile sił, bo nas kochają,
bez komendy, więc najszczerzej,
niech choć tę przyjemność mają.

Gdzieś po drodze rusztowanie,
ci na górze to się bali,
czy to ich oklaskiwanie
tej konstrukcji nie zawali.

Bo jak nogę podnieśliśmy,
rusztowanie całe drżało,
z serca im dziękowaliśmy,
za to, że nam bili brawo.

Przez mundury pot przebijał,
przecież lipiec był gorący,
mokre całe plecy, szyja,
nic to dla maszerujących.

Te pięć minut było nasze,
teraz my się liczyliśmy,
to, co los nam zesłał w darze
chyba wykorzystaliśmy.

Pozostały nam wspomnienia,
obóz, beton i lotnisko,
nasza sprawność - i marzenia,
odpoczynek, sen - to wszystko.

Fot.Jerzy Szyszko

Jerzy Szyszko



Sztandar 1 DP

Sztandar 1 Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki



Kompania sztandarowa

Kompania Sztandarowa wystawiona przez Wyższą Szkołę
Oficerską Wojsk Łączności w Zegrzu.
Uczestniczą przyszli absolwenci WSOWŁ promocji z 1971 roku.



Kompania sztandarowa

Kompania Sztandarowa wystawiona przez Wyższą Szkołę
Oficerską Wojsk Łączności w Zegrzu.
Uczestniczą przyszli absolwenci WSOWŁ promocji z 1971 roku.



Kompania sztandarowa

Kompania Sztandarowa wystawiona przez Wyższą Szkołę
Oficerską Wojsk Łączności w Zegrzu.
Uczestniczą przyszli absolwenci WSOWŁ promocji z 1971 roku.



Kompania sztandarowa

Kompania Sztandarowa wystawiona przez Wyższą Szkołę
Oficerską Wojsk Łączności w Zegrzu.
Uczestniczą przyszli absolwenci WSOWŁ promocji z 1971 roku.





Transmisja z defilady 25 lecia PRL. Link do audycji z 22 lipca 1969 roku. Audycja dobrze oddaje atmosferę tamtych dni.

logo



Aktualizacja strony: 14 stycznia 2013 r.


© 2007 - 2013 Absolwent WSOWŁ promocji 1971 roku Marian Więckowski