Burza.

Jerzy Szyszko
Autor

Kolega Jerzy Szyszko w czterech kolejnych wierszach przywołuje własne wspomnienia.

Wprowadza nas w niesamowity nastrój, czas dziecinnych wspomnień, ciszy i spokoju, okres wsparcia rodziców i dziadków.

Nie ma tu złych emocji, języka nienawiści, jest to dobry powojenny czas.

Rodzice nasi po latach niewoli otaczali nas ciepłem i dobrocią jakiej sami nie zaznali i jakiej już dziś powszechnie się nie spotyka.
Stąd czytając te wiersze, zamknijmy na chwilę oczy, a ujrzymy i usłyszymy własne dzieciństwo, ten czas miniony do którego teraz tak często wracamy na jawie i we śnie.

MW



Grzybobranie


To wspomnienia bardzo wczesne,
pięć lat pewnie wtedy miałem,
niecodzienne i radosne,
takie je zapamiętałem.

Gdy się mocno coś przeżywa,
to na długo pozostanie,
w głębi serca gdzieś się skrywa -
tak jak pierwsze grzybobranie.

Po obfitych, ciepłych deszczach,
grzyby wnet się wysypały,
wieść jak wicher przez wieś przeszła,
a kobiety się zmawiały.

Zwykle kilka, kilkanaście
i dzieciaków cała kupa,
w grupie zawsze było raźniej
i weselej grzybów szukać.

Zwiad się odbył, a w niedzielę,
już całymi rodzinami,
grzybobranie, po kościele,
pieszo, albo furmankami.

Tym sposobem, przez zabawę,
dzieci lasy poznawały,
jako dobro, wspólną sprawę,
więc je bardzo szanowały.

To wrażliwość kształtowało,
od lat chyba najwcześniejszych
i ciekawość pobudzało,
wśród tych starszych i najmniejszych.

Z babcią, braćmi, rodzicami,
też na grzyby jeździliśmy,
to jak bajka, którą sami,
w mchach, paprociach tworzyliśmy.

Ileż frajdy ze zbierania,
wszystko tu ciekawe, nowe,
zakaz grzybów próbowania,
choć są piękne, kolorowe.

...


Trzeba babci grzyb pokazać,
ona je najlepiej znała,
każdy potrafiła nazwać -
nam swą wiedzę przekazała.

Niemal wszystkie odrzucone,
choć tak ładnie wyglądały,
kapelusze ich czerwone
białe kropki ozdabiały.

Niezrażony wciąż zbierałem -
aż trafiłem borowika,
gdy go babci pokazałem,
wreszcie trafił do koszyka.

Babcia wnuka wychwalała -
brat zazdrościł - " ty masz szczęście" -
o przyszłości coś wspomniała,
że do grzybów mam podejście.

To był rodzaj przepowiedni,
słowa, które wymówiła,
wzięła z serca, tak bezwiednie -
przepowiednia się spełniła.

Starsi wciąż nas pilnowali,
bo wśród drzew się ganialiśmy,
głośno krzyczeć zabraniali -
nie za bardzo słuchaliśmy.

Dla rodziców kłopot spory,
dla nas to po prostu bajka,
chcemy wejść do lisiej nory,
o! - tu gniazdko, a w nim jajka.

Takie małe w kropki, łatki -
nie ruszajcie jajek dzieci,
to jest własność ptasiej matki,
z nich pisklęta wnet wysiedzi.

Babcia, mama wyjaśniają,
las to dom dla wielu stworzeń,
w gniazdach, norach, mchach mieszkają,
w pniach zbutwiałych, ściółce, korze.

...


My tu wszak jesteśmy gośćmi,
wszystkie małe nas się boją,
większe to z pewnością złości,
przestał las być ich ostoją.

No bo takie wilki, dziki,
raczej nas się nie lękają,
im niestraszne nasze krzyki -
więc nie zawsze uciekają.

A stworzonka, te malutkie -
też niechętnie ustępują,
bronią domu z dobrym skutkiem,
napastnikom jad wstrzykują.

To są mrówki, tam mrowisko,
dla obrony swego domu
będą gryzły niemal wszystko,
nie pozwolą wejść nikomu.

Razem z bratem już po chwili,
prawdę słów tych odczuliśmy,
gryzły, gdyśmy je straszyli -
i niestety, płakaliśmy.

Stąd refleksja jest życiowa,
wszystkich, którzy tu mieszkają,
trzeba chronić i szanować -
lasy sobą wzbogacają.

Bo te drzewa i rośliny
środowisko oczyszczają,
pyły różne i spaliny
jak ta gąbka pochłaniają.

To bogactwa niezmierzone,
do wspólnego korzystania,
a powietrze nieskażone
leczy układ oddychania.

Wiosną z pędów sosen młodych,
syrop jest na przeziębienie,
lato daje nam jagody,
na ból brzucha i trawienie.



Grzybobranie cz.2


Są borówki i poziomki,
które z aromatu słyną,
różne zioła z leśnej łąki,
dzika róża, głóg na wino.

Choć jeżyny są z kolcami,
gdy urodzaj jest obfity,
można zbierać je wiadrami,
sok zaś z nich jest wyśmienity.

Dawniej rosły też maliny,
teraz z lasów poznikały,
a zbierały je dziewczyny -
wtedy księcia spotykały.

Gdy las kwitnie spadzią, wrzosem,
pszczoły z tego korzystają
i wiedzione pszczelim nosem,
nektar i tę spadź zbierają.

Smaki miodu spadziowego
są fachowcom dobrze znane,
dla niektórych coś nowego,
przez smakoszy zajadane.

Domy z drewna się buduje,
z pni są bale wycinane,
a jak wnętrza się mebluje,
meble zwykle są drewniane.

Las nas mnóstwem grzybów kusi
i jadalnych, i trujących,
grzybiarz je odróżniać musi,
by nie zatruć się niechcący.

Starsi ludzie w tamtych czasach,
wiele smacznych grzybów znali,
więcej było ich po lasach,
więc ochoczo je zbierali.

Kozie brody kolorowe,
których dawno nie widziałem,
czarne, żółte, purpurowe,
ja ich nigdy nie zbierałem.

...


Babcia czasem je zbierała
i mówiła, że są smaczne,
mama ich nie przyrządzała -
jak nie grzyby, tak dziwaczne.

Choć poznałem surojadki -
tylko z babcią je zbierałem,
starsi kładli na kanapki -
ja surowych nie jadałem.

Podróżniaczki, zwane skwarki,
na pastwiskach wyrastają,
w dużej masie, jak pieczarki,
rzadko ludzie je zbierają.

Pyszne w zupie i duszone -
a to znam już z opowieści,
dobre były i kiszone,
lecz kto teraz grzyby kisi?

Kurki rzadko się zbierało
i niewiele, dla zapachu,
do zup, sosów się wrzucało,
jak przyprawę, tak po trochu.

Jak kieliszki czarne, drobne,
zwane dawniej wronie uszy,
na pierogi bardzo dobre,
można również je wysuszyć.

Kiedyś też bydlarki znałem,
w zupie owszem, smakowały,
nigdy sam ich nie zbierałem,
nie wiem już jak wyglądały.

Wszystkich chyba nie wymienię,
atlas grzybów więcej powie,
kiedyś starsze pokolenie
sekret lasów miało w głowie.

Skupię się więc na wrażeniach,
co z dzieciństwa pozostały,
jak po latach to oceniam,
jak me życie kształtowały.

...


Gdy już byłem trochę starszy
mogłem z braćmi iść piechotą,
ze trzy kilometry marszu,
polską drogą, piach lub błoto.

Było też przygotowanie,
jakieś torby, czy koszyki
i kanapki na śniadanie -
żadne tam kiełbasy, szynki.

Chleb był z pieca chlebowego,
smalcem kromki smarowane,
ze skwarkami, a do tego,
plastry na nich układane.

Ogórkowe, cebulowe -
także grube być musiały,
prosto z grządki, świeże, zdrowe,
apetycznie wyglądały.

Plastry lekko posolone,
aby trochę nasłoniały,
razem kromki dwie złożone -
na następny dzień czekały.

A w butelce zapas wody,
którą zawsze się nosiło,
w zależności od pogody
mniej lub więcej z niej się piło.

Tuż przed świtem wstawaliśmy,
by o świcie być już w lesie,
głosów lasu słuchaliśmy -
ptaki budzą się najwcześniej.

A owady później nieco,
gdy już słońce rosę spije,
wtedy one z traw wylecą,
zbudzą się jaszczurki, żmije.

Rzadko, ale się zdarzało,
że ktoś węże widział w lesie,
wtedy je się omijało,
w ich i w naszym interesie.



Grzybobranie cz.3


Stadko saren smug przebiega,
jeż się ostrą kulką toczy,
sójka krzykiem swym ostrzega,
człowiek, wróg do lasu wkroczył.

W pień spróchniały dzięcioł stuka,
gdzieś w jałowcach zając znika,
a wiewiórka na nas fuka -
zwykła leśna to muzyka.

Już koszyki prawie pełne,
więc siadamy na polanie
i robimy sobie przerwę,
wreszcie pora na śniadanie.

Bo od świtu już chodzimy,
no i jeść nam się zachciało,
kilometrów nie liczymy,
ale człowiek nie jest skałą.

A powietrze rześkie takie,
swe kanapki wyciągamy
i bez zwłoki, z wielkim smakiem,
do okruszka je zjadamy.

Co za rozkosz podniebienia,
to jest nie do opisania,
coś jak wejście w stan spełnienia -
tyle szczęścia ze śniadania.

Chwilę się relaksujemy,
smak kanapek przeżywając
i do domu już idziemy,
w drodze kosze dopełniając.

...


Grzybów wszystkim wystarczało,
to dodatek był do chleba -
według potrzeb się zbierało -
czyli tyle ile trzeba.

Po to, by je wszystkie spożyć,
suszyć, dusić, czy gotować,
w ocet do słoików włożyć -
tyle, by ich nie zmarnować.

Nie robiło się zapasu,
ktoś potrawy chciał grzybowe
to po grzyby szedł do lasu
i przynosił świeże, zdrowe.

Wszak nie było zamrażarek,
ni lodówek, lecz piwnice,
żywność stała tam dni parę,
ale przecież nie miesiące.

Grzybów tych, co babcia znała,
zbieram może jedną trzecią,
liczba nie jest wcale mała -
wiedzę przekazuję dzieciom.

Nie do końca się udaje,
inna aura, inne lasy,
no i inne obyczaje -
to po prostu inne czasy.

Moje dzieci grzyby znają,
lepiej niż ich rówieśnicy,
nawet wnuki już zbierają -
grzybobrania uczestnicy.

...


Las to symbol życia, trwania -
tylko tym, co go kochają
tajemnice swe odsłania -
duszą, sercem go poznają.

To warunek jest konieczny -
bo jak las się lekceważy,
wtedy bywa niebezpieczny -
może się wypadek zdarzyć.

No więc czym jest grzybobranie? -
pasją daną nam po przodkach,
to natury poznawanie,
przez stan ducha i przez kontakt.

To śpiew ptaków, cykad koncert,
wiatru szepty, pszczół bzykanie,
woń żywicy w dni gorące
i wieczorne żab kumkanie.

Wszystko razem, jako całość,
to natury dar najwyższy,
która daje życie, miłość -
lecz kto dziś te głosy słyszy?



Na jagody


Las ze swymi bogactwami
od dzieciństwa mnie urzekał,
choć się bałem go czasami,
jest przyjazny dla człowieka.

Trzeba słuchać, obserwować
jego wnętrze, nawet ciszę
i w pamięci swej notować,
wtedy więcej da się słyszeć.

To tak zwane doświadczenie,
które z czasem się zdobywa,
satysfakcja i zdziwienie -
las sekrety swe odkrywa.

Lipiec, pora na jagody,
chociaż w czerwcu już bywają,
to zależy od pogody -
w słońcu wcześniej dojrzewają.

To dla kobiet jest zadanie,
mają w genach te zdolności,
lepiej idzie im zbieranie,
mężczyzn to z reguły złości.

Taki obraz w mej pamięci -
kilka kobiet z wiaderkami
lub kankami, grupka dzieci -
chłop też trafił się czasami.

Dzieci także pomagały,
bo jagody smaczne, zdrowe -
co zebrały to zjadały,
buzie miały fioletowe.

Strasznie żmudne to zbieranie,
bardzo szybko się nudziły,
więc zaczęło się bieganie -
na to im nie brakło siły.

To kobiety rozpraszało -
idźcie stąd, nie przeszkadzajcie,
czy wam miejsca w lesie mało? -
po jagodach nie biegajcie!

Dzieci tak się wybiegały,
że im zbierać się nie chciało -
matkom z wiader podkradały -
choć to rzadko się zdarzało.

...


Ktoś to szybko przyfilował,
a że wszyscy się tu znają,
zaraz matce podkablował -
plon ci z wiadra wyjadają.

Była bura, zawstydzanie -
zamiast zrywać to podjadasz,
to jest twoje pomaganie? -
jak tak można, wstydu nie masz.

Dziecko aż się rozpłakało -
ja przepraszam, nie krzycz proszę,
jeść mi nagle się zachciało,
o kanapkę cię poproszę.

Matka szczerze się uśmiała
na odpowiedź taką cwaną,
już się dłużej nie gniewała,
zmyła buzię rozmazaną.

Takie drobne wydarzenie -
niby nic, lecz coś się działo,
rozluźniało się znużenie -
bo zbieranie ciągle trwało.

Kilka godzin żmudnej pracy,
na kolanach, w kucki, chyłkiem,
wiadra pełne, już wystarczy,
niby koniec, lecz nie całkiem.

Stary, dziś już zapomniany,
zwyczaj wśród pań jagodowych -
wtedy jeszcze przestrzegany
i wskazówką był dla młodych.

Bo te młode i sprytniejsze,
szybciej wiadra napełniały,
ale te, już trochę starsze,
za młodszymi nie zdążały.

Mniejsze miały też naczynia,
lecz w nich wolniej przybywało,
więc gdy koniec był zbierania,
ciut do pełna brakowało.

Wtedy wszyscy pozostali,
solidarnie, już po chwili,
ile brakło dozbierali -
obyczaju dopełnili.

...


Gdy jagody obrodziły
wtedy się chodziło częściej,
zanim w sierpniu się skończyły,
dwa, trzy razy, może więcej.

Te jagody uzbierane,
w każdym domu w oknach stały,
w słojach, cukrem przesypane,
więc dość szybko sok puszczały.

Za lekarstwo uznawany,
pośród ludu od stuleci,
na ból brzucha stosowany,
u malutkich nawet dzieci.

Z nich pierogi też bywały,
jak granaty, te bojowe -
ugryzione wybuchały,
siejąc plamy fioletowe.

Teraz to są inne leki,
gdy na zdrowie ktoś narzeka,
zaraz biegnie do apteki,
tam przeważnie chemia czeka.

Tylko starsi z wsi dalekich,
od dzieciństwa zioła znali,
to są naturalne leki,
w lesie, w polu je zbierali.

Kwiat lipowy, sok z maliny,
na gorączkę, przeziębienie
i korali pęk z kaliny -
kminek, mięta na trawienie.

Wiedzę tę i doświadczenie,
dzieci w domu pobierały,
skaleczenie czy stłuczenie,
liściem babki okładały.

Bo te zioła ludzie znali,
a tę wiedzę o leczeniu,
dzieciom swym przekazywali -
by nie znikła w zapomnieniu.

Może warto ją ocalić -
bo to mądrość przodków naszych,
choćby w wierszu je utrwalić,
by służyła po wsze czasy.



Burza w lesie


Choć dziś słońce jest zamglone,
dzień się od upału zaczął,
sosny żarem zniewolone,
żywicznymi łzami płaczą.

Dziwny spokój dookoła,
jakby chwila zadumania,
alarm!, alarm!, wilga woła,
jakaś trwoga las ogarnia.

Najpierw wiatru ciche tchnienie -
grzmot się rozległ, lecz daleki -
to jest pierwsze ostrzeżenie -
potem podmuch, ale lekki.

Taki stan oczekiwania
nastrój grozy potęguje,
niebo chmurą się zasłania -
nieuchronność następuje.

...


Wiatr się wzmaga, potężnieje,
szumi, wyje, w huk się zmienia,
ryk wypełnia całą knieję -
szuka zwierz i ptak schronienia.

Błyskawice niebo cięły,
grzmoty się po chmurach toczą,
strugi deszczu wnet lunęły,
rychło las do cna przemoczą.

W takt tych gromów wiatr wywija,
łamie drzewa i wyrywa,
tuman liści i igliwia
razem z deszczem las okrywa.

A pioruny walą gęsto,
jak frontowa artyleria,
nie trafiają jednak często -
lecz jest huk i ognia feeria.

...


Cichnie żywioł rozbuchany,
słońce znów zza chmur wychodzi,
lecz las jest uratowany,
z wodą życie się odrodzi.

Tylko drzewa, te trafione,
żywot swój już zakończyły,
roztrzaskane lub spalone,
ale rolę swą spełniły.

Tu natura krąg zatacza,
w spopielałe drewno, kości,
wkrótce życie nowe wkracza -
i tak do nieskończoności.



Zima w lesie


Zima śniegiem las okrywa
i dokoła wszystko mrozi,
lecz on śpi i odpoczywa,
by się wiosną mógł odrodzić.

Śnieżny płaszcz z białego puchu,
to materiał do budowy,
w mroźnej ciszy i bezruchu,
tworzy z lasu świat baśniowy.

Gdy do niego się zbliżamy,
aż z wrażenia dech zapiera,
dzieła sztuki postrzegamy -
świat realny się zaciera.

Stoją świerki otulone,
jak uśpione górskie szczyty,
obok sosny pochylone,
jakby bastion w gąszczu skryty.

...


Tu pałace, wiejskie chatki,
zamki, mury, umocnienia,
skrzą się w słońcu białe płatki,
okraszone smugą cienia.

Trochę mocniej naświetlony,
rząd choinek z ozdobami,
tu śnieg nieco roztopiony -
te ozdoby są soplami.

Wielki wybór kształtów, formy,
źródło weny dla artystów,
też szacunku i pokory -
raj dla duszy naturystów.

A ze śniegu jak z atlasu,
tropy różne można czytać,
ślady to mieszkańców lasu -
jak na dłoni, wszystko widać.

...


Trawożernym śnieg przeszkadza,
bo im trawę zasypuje,
odciśnięte ślady zdradza,
więc napastnik ich znajduje.

Drapieżniki lepiej mają -
póki jest zwierzyna płowa,
one z głodu nie padają,
w zimie łatwiej im polować.

Czasem gdzieś zakraczą wrony,
raniąc ten majestat ciszy -
widz pejzażem zachwycony,
pewnie tego nie usłyszy.



Aktualizacja strony: 1 lutego 2019 r.


© 2007 - 2019 Absolwent WSOWŁ promocji 1971 roku Marian Więckowski